Wczoraj, razem z moją niemiecką koleżanką i
rumuńsko-węgierskim kolegą (czyli prawdziwym mieszkańcem Transylwanii)
wybraliśmy się na największy w Rumunii pchli targ, który raz do roku daje
szansę mieszkańcom kraju i obcokrajowcom, ciekawym nowych wrażeń, na
poszukiwanie skarbów wśród stert używanych rzeczy i ręcznie wykonywanych małych
dzieł sztuki. Jedna z wiosek 70 km od Cluj, zamienia się na kilka dni w wielką
świątynię konsumpcjonizmu. Kolejka do wjazdu do niej ciągnie się już kilka
kilometrów przed tabliczką z nazwą miejscowości, a swój samochód zaparkować można,
za symboliczne 5 Lei, w ogródkach mieszkańców, którzy wykorzystują tą okazję
dla wzbogacenia swojego domowego budżetu. Samochody stoją więc na trawnikach
pomiędzy biegającymi wolno kurczakami lub wśród zaskoczonych tą zmianą scenerii
krowami czekającymi na wieczorne dojenie. W tym czasie przyjezdni mogą
spokojnie dać porwać się wirowi kolorowych spódnic noszonych odświętnie przez
Cyganki, nacieszyć oczy tradycyjnymi strojami Rumunek, poskakać do rumuńskich
przebojów disco, spróbować kiełbasek, na które pewnie zostały przerobione
niedawno jeszcze mieszkające w okolicy świnie i poćwiczyć targowanie, bo taki
jest tutaj zwyczaj Pociąg (tak właśnie! bo targ rozstawiony jest nie tylko przy
drodze, ale również po obu stronach działającej linii kolejowej), odjeżdża
kilka razy z miejsc, wiadomych tylko miejscowym, bo nawet prowizorycznej budki
tutaj brak. Błotniste drogi prowadzą zakrętami pomiędzy stoiskami ze wszystkim,
co tylko można sobie wyobrazić. Garnki, szczeniaki i baranie czapki, stare
pocztówki, książki, ubrania z innej epoki i równie stare żelazka, tradycyjne
słodycze i pieczone kasztany kuszą przechodniów torujących sobie drogę na
ścieżce, prowadzącej do lasu – czyli targowej toalety. Wśród wesołej od taniego piwa atmosfery cały
dzień mija nie wiadomo kiedy. Powrót ze skarbami poupychanymi w torebkach i
plecakach nie jest jednak wcale łatwy, bo kolejka, która wcześniej ciągnęła się
przed wjazdem do miejscowości, teraz przeniosła się na wyjazd z niej. Warto
jednak było przyjechać nawet tylko po to, żeby zobaczyć, jak żyje Rumunia z dala
od wielkich miast.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz