środa, 25 września 2013
Oswajamy się - ja Rumunię, a ona mnie.
Czasami, kiedy po raz kolejny już idę jedną z ulic Cluj, pomału rozpoznając miejsca, które mijam (orientacji w terenie niestety nie można się nauczyć), myślę sobie "Wow! Jestem w Rumunii!". Wyobrażałam sobie mój rok w Transylwanii prawie przez rok przed jego początkiem, a po miesiącu spędzonym w ojczyźnie Drakuli czuję się, jakbym tu mieszkała od zawsze. ...lub od bardzo dawna. Widocznie niektóre miejsca nie są tak trudne do oswojenia, a przyjaźnie może nawet łatwiejsze do zawarcia niż w tych, które dobrze się zna. Oswajam więc Rumunię kawałek po kawałku, i obserwuję... samą siebie. Tyle słyszałam o szoku kulturowym, który przychodzi, kiedy wygasa uczucie nowości i fascynacji poznawanym miejscem. Mam nadzieję, że ten kawałek świata nigdy nie przestanie mnie fascynować i, że uda mi się Was nim zainteresować, bo z Drakulą czy bez, zasługuje na to, by otworzyć na niego serce i pozwolić mu się oswoić.
sobota, 21 września 2013
Przemyślenia przy pełni księżyca.
Nigdy nie lubiłam słuchać, kiedy ktoś mówił mi "Nie rób tego, nie jedź tam, przecież tam jest niebezpiecznie" dodając różnorodne opisy miejsc, do których się wybierałam, zaczerpnięte z telewizji lub internetu. A ja zawsze wolałam sprawdzić osobiście. Przekonać się na własnej skórze jakich ludzi mogę spotkać i co przeżyć w tych zakątkach świata, które tak źle zostały odmalowane przez media. Dlatego uśmiechałam się grzecznie, słysząc kolejne zapewnienia o niebezpieczeństwach na mnie czyhających i mówiłam: zobaczymy. A później pakowałam plecak i ruszałam w podróż, żeby dotrzeć do miejsca, które z jakiegoś powodu znalazło sobie drogę do mojego serca. W ten właśnie sposób zakochałam się w górzystej Bośni i Hercegowinie, która nadal cierpi po niedawnej wojnie, ale równocześnie ma tak wiele do zaoferowania tym, którzy odważą się brać. Kosowo, uczące się dopiero niezależności, pokazało mi, że mając naprawdę niewiele, nadal można dzielić się z innymi. Albania zachwyciła mnie swoim pięknem, Serbia gościnnością a Rumunia... każdego dnia czymś nowym. W niedziele zazdroszczę kolorowych strojów Cygankom, które właśnie w ten dzień ubierają się najlepiej, jak potrafią. Wieczorami wracam do domu słabo oświetlonymi ulicami, a jeśli mam szczęście, na niebie jasno świeci księżyc. Idę więc przez miasto, po którym chodziło przede mną wiele pokoleń Rumunów, Węgrów, Cyganów, i wszelkich innych narodowości, które znajdowały tutaj swój dom, z powodu historycznego zagmatwania. Świadomość tego, że o tej późnej porze i przy świetle księżyca spaceruję po części świata, o której krąży tyle legend, sprawia mi tylko większą przyjemność. Próbuję nowych potraw, wypatruję bezpańskich psów i wstydzę strasznie, kiedy po raz kolejny próbuję mówić do stojącej przede mną kobiety w średnim wieku prostym angielskim. Kiedy uśmiecha się do mnie odpowiadając płynnie w tym języku wiem, że padłam ofiarą stereotypu i wcale nie jest łatwo z tym walczyć. Pewnie dużo jest jeszcze tych, które przez lata, całkowicie wbrew mojej woli zagościły w moich myślach. Od niedawna dopiero jestem świadoma tego, że Rumuni i Romowie (nazywani tak w politycznie poprawnej wersji, chociaż oni sami wolą określenie Cyganie) to dwie różne narodowości, a ci drudzy stanowią największą mniejszość etniczną w karpackim kraju, dodając mu barw i tajemniczości. Pozwalam więc torebce swobodnie zwisać z ramienia, upominając się w myślach, kiedy przyciskam ją do siebie zbyt mocno mijając grupę barwnie ubranych kobiet w długich, falbaniastych spódnicach. Podziwiam powozy konne, jeżdżące ulicami wśród samochodów, żałując mimo wszystko, że mój kraj pędzi autostradami w kierunku rozwoju. Uczę się codziennie czegoś nowego, pozbywam stereotypów i wymazuję to, co w przestrogach i zapewnieniach, niechciane, jednak zamieszkało na dnie moich myśli. A kiedy mijam staruszki sprzedające bukiety polnych kwiatów i ziół, mam zawsze ochotę kupić jeden. Jeśli będę kiedyś bogata, chociaż o tym nie marzę, to będę kupować kwiaty od wszystkich starszych pań mijanych na bezpiecznych i niebezpiecznych ulicach świata.
czwartek, 19 września 2013
Lekcje tanga po rumuńsku.
Kiedyś strasznie się bałam chodzić w różne miejsca sama... Na przykład nie wyobrażałam sobie zamówienia piwa i wypicia go samotnie przy stoliku w barze. Jeśli chodzi o kawiarnie, to sprawa miała się trochę lepiej, bo picie kawy bardzo często łączy się z czytaniem książki, a wtedy o takiej całkowitej samotności nie ma mowy. A zapisanie się na kurs tańca bez partnera? - Niemożliwe - aż do teraz. Okazuje się, że nowe miejsce, daleko od wszystkiego dobrze znanego i oswojonego, sprzyja odważnym decyzjom. Potrzeba odkrywania, zdobywania nowych doświadczeń i przełamywania swoich blokad mają jak największe szanse ujawnić się, kiedy znajdziemy się gdzieś, gdzie nigdy wcześniej nie byliśmy, całkowicie sami. I dlatego od kilku dni uczę się tanga... po rumuńsku. A przy okazji uczę się... rumuńskiego. Słucham instrukcji w tym tajemniczym jeszcze języku, a później tańczę do argentyńskiej muzyki, ciesząc się, że jestem w Rumunii i, że właśnie w tej chwili moje stopy wystukują rytm na jednym z jej parkietów. Pozdrawiam Was więc serdecznie z roztańczonego Cluj i życzę odwagi w przełamywaniu waszych barier gdziekolwiek jesteście! :)
środa, 18 września 2013
Rumunia w kilku kwiatach.
Dzisiaj podczas poszukiwania kwiaciarni trafiłam na... kwiatowy bazar. Staruszki z chustkami zawiązanymi na głowach, długich spódnicach i wełnianych kamizelkach sprzedawały bukiety zrobione z tego, co prawdopodobnie rosło w ich ogródkach i na pobliskich polach. Nie mogłam oderwać oczu od ziół wplecionych wymyślnie a zarazem swojsko pomiędzy tradycyjne kwiaty, takie jak róże czy słoneczniki. Niewiele do tej pory było momentów, w których zobaczyłam Rumunię taką, jaką sobie wyobrażałam - nadal bliską natury i tradycji, lub takich, w których po prostu by mnie ona oczarowała. Kilka minut na kwiatowym bazarze, kiedy starsza pani podawała mi bukiet ze słoneczników i małych żółtych kwiatków, których moja babcia dodawała kiedyś do jedzenia dla kurcząt, pozwoliły mi poczuć się jak odkrywca. Może jednak to wcale nie ja odkrywałam Rumunię, a ona sama zdecydowała się, żeby mi siebie pokazać w tej właśnie postaci? Mam nadzieję, że częściej będzie miała na to odwagę. Na razie lato zapachniało w moich myślach, w powietrzu jesień, a w moim sercu... zachwyt i tylko i aż tyle.
wtorek, 17 września 2013
Wieża Babel w rumuńskiej wersji.
Cluj-Napoca ma już swoją Wieżę Babel (Tower of Babel)! Nie
chodzi tu jednak wcale o to, że osoby mówiące po rumuńsku i węgiersku nie mogą
się ze sobą porozumieć, bo w Transylwanii przecież bardzo dobrze im to
wychodzi. Nie jest to też ostrzeżenie
dla obcokrajowców, którzy pragną się w tym mieście posługiwać językiem
angielskim, bo… szczególnie wśród młodych ludzi trudno spotkać kogoś, kto by go
nie znał. Wieża Babel… przeniesiona z Wrocławia (w którym oryginalnie projekt
się rozpoczął) to cotygodniowe spotkania w przyjaznej atmosferze nad filiżanką
kawy lub kuflem piwa, podczas których dyskutuje się na wszelkie możliwe tematy,
opowiada kawały, prosi o rady, lub po prostu przysłuchuje rozmowom innym
wymyślając swoje własne rozwiązania dla problemów współczesnego świata. Jednym
słowem całkowite zamieszanie, miszmasz nie do opisania, czas na zawieranie
nowych przyjaźni, realizowanie wspólnych pomysłów i dzielenie się życiowym
doświadczeniem. A to wszystko… we wszelkich językach znanych przez osoby
biorące udział w spotkaniach. We Wrocławiu gromadzą one za każdym razem
kilkudziesięciu ludzi (za co podziwiam ich organizatora) i usłyszeć na nich
można mowę z różnych stron świata. Rumuńska Wieża Babel, której drugie
spotkanie odbyło się dzisiaj, liczy na razie po kilkanaście osób za każdym (z
dwóch) razem, a jej głównym językiem jest angielski. Mam jednak nadzieję, że
będzie rosła w kolejnych uczestników, różne języki, siłę, potencjał i poczucie
humoru, bo ono najbardziej nam się przyda w długie jesienne i zimowe wieczory.
Jeśli będziecie przejeżdżać przez Cluj, zapraszam w każdy wtorek o 18:30 do
restauracji Havana! J
poniedziałek, 16 września 2013
Rosia Montana złoty znak zapytania.
Jak widać złoto ma magiczną moc zmieniania ludzi... I chociaż wiadomo to od dawna, to jednak z takim samym żalem i niesmakiem patrzeć trzeba na tych, którzy w pogoni za pieniędzmi gotowi są sprzedawać swój kraj i siebie samych. Cieszyłam się bardzo po przeczytaniu wiadomości (którą też tutaj umieściłam), że decyzja w sprawie kopalni złota w Rosia Montana zapadła i, że Rumunii nadal będą mogli w tym miejscu cieszyć się pięknem natury i wieść swoje życie w sposób nie podporządkowany zachłannym korporacjom. Dlatego też bardzo zdziwiłam się podczas wczorajszego spaceru po centrum, kiedy to nagle wpadłam w sam środek ogromnej demonstracji przeciwko... kopalni złota, zniszczeniu czterech gór, przesiedleniu 2000 mieszkańców, zbiornikowi roztworu cyjanków, wykorzystywaniu Rumunii przez tak zwany Zachód. Ponieważ nadal mój rumuński znajduje się na niskim poziomie, miałam nadzieję, że być może nie jest to protest ale sposób na wyrażenie radości z osiągniętego celu. Tej jednak zostałam szybko pozbawiona przez koleżankę Rumunkę, która wyjaśniła mi, że nie ma sensu wierzyć w to, co pokazywane jest w telewizji i publikowane w internecie na temat transylwańskiego problemu. Politycy co chwilę zmieniają zdania, obiecują odrzucenie projektu tylko po to, żeby na następny dzień z tej obietnicy się wycofać. Najbardziej absurdalne w tym wszystkim jest to, że obecny premier kraju, wybrany został na swoją pozycję dzięki zapewnieniom składanym mieszkańcom Rumunii, jakoby nie dopuści do zniszczenia Rosia Montana. Protesty trwają więc w całym kraju a ja mogę tylko powiedzieć, że jednego Rumunom zazdroszczę - umiejętności zjednoczenia się w walce przeciwko temu, co uważają za niesprawiedliwe oraz wiary w to, że mogą coś zmienić.
niedziela, 15 września 2013
Dwie twarze Drakuli.
Kim dokładnie jest Drakula? To
pytanie, jakie zadaję sobie od kilkunastu dni przemierzając ulice Cluj-Napoca w
poszukiwaniu mrocznej postaci, która pomogłaby mi zrozumieć rumuńską historię i
zechciała podzielić wiedzą zdobytą podczas kilku wieków życia pod osłoną nocy.
Jak jednak rozpoznać tę tajemniczą osobistość skoro… nie wiem na co zwrócić
uwagę? Żeby ułatwić sobie zadanie, postanowiłam spędzić niedzielne popołudnie
przeszukując książki i internet, aby dowiedzieć się więcej o życiu i dziejach
sławnego wampira. Godziny spędzone przed komputerem dodały jednak tylko
wątpliwości do tego, co powinnam myśleć na jego temat…
Wład
Palownik (Vlad Țepeș) zwany Drakulą (Vlad Drăculea) czyli Diabłem był z całą
pewnością postacią historyczną -
hospodarem wołoskim (czyli władcą Wołoszczyzny), sprawującym swoje rządy w
latach, 1448, 1456-1462, 1476. Przyszedł na świat w Sighișoarze w Transylwanii,
a drugi ze swoich przydomków odziedziczył po ojcu (członku chrześcijańskiego
Zakonu Smoka walczącego z rosnącym w potęgę Imperium Otomańskim) nazywanym Władem II Diabłem (od słowa Draco –
Smok, przekształconego w Dracul – Diabeł). Historia pierwszego z jego
przydomków jest jednak dużo ciekawsza i… bardziej przerażająca.
W młodym wieku przyszły Wład
Palownik spędził, jako zakładnik, w Turcji siedem lat. Po śmierci jego ojca Włada
Diabła, został przez sułtana tureckiego osadzony na tronie wołoskim. Pierwszy
okres jego panowania nie trwał zbyt długo, a to za sprawą niechętnych mu Węgier,
przed którymi zmuszony był uciekać. W historii jednak sprzymierzeńcy i wrogowie
często zamieniają się rolami, więc ponowną szansę na objęcie rządów Drakula
zawdzięczał… Węgrom właśnie. Lawirując pomiędzy nimi a Turcją, walczył z
jednymi, by później knuć przeciwko drugim. Sławę zdobył odwagą i
umiejętnościami planowania kolejnych posunięć, jednak tym, co stworzyło jego
legendę było okrucieństwo. Swój przydomek zawdzięcza sposobowi w jaki
rozprawiał się z wrogami, wbijając ich na pale, przez co umierali długo i w
wielkich męczarniach. Nienawiść, którą skupił na sobie przez lata krwawych rządów,
znalazła jednak w końcu swoje ujście. Pozbawione głowy ciało zamordowanego w
1476 roku władcy złożone zostało w
monasterze Snagov położonym na wyspie na jeziorze.
Trudno powiedzieć z całą
pewnością, czy wszystkie historie opisujące okrucieństwa, których dopuścił się
Wład Palownik, rzeczywiście miały miejsce. Jako władca broniący interesów
jednych kosztem drugich, przysporzył on sobie wielu wrogów, którzy próbując
odwdzięczyć się za niesprawiedliwość, której doświadczali, szerzyli plotki na
jego temat. Pogłoski i wierzenia przerażonej ludności znalazły swoje odbicie w
pamfletach rozsiewających złą sławę okrutnego, jak się z nich można było
dowiedzieć, krwiopijcy. Utwory te rozprzestrzeniały się po Europie już od XV
wieku. Czy było w nich jednak ziarenko prawdy?
Bram Stoker, XIX-wieczny pisarz,
stworzył swojego Drakulę inspirując się historią wołoskiego władcy oraz studiując
historię Transylwanii. Wydobytej z odległych wieków postaci nadał intrygujący
wygląd i cechy dystyngowanego arystokraty żyjącego w zaniedbanym, starym zamku
i budzącym przerażenie wśród miejscowych. Hrabia Dracula miał spędzać dnie
leżąc w trumnie, chroniącej go przed światłem słonecznym, a nocami wymykać się
w poszukiwaniu kolejnych ofiar, których krwią się żywił. Odznaczał się ogromną
wiedzą, zapewne zgromadzoną na przestrzeni stuleci, okazując szczególne względy
dla kultury angielskiej oraz planując przeprowadzkę do Londynu. Czy po
Londynie, mogła jednak przyjść kolej na inne europejskie miasto? Może po latach
zatęsknił on znowu za krajem swojego pochodzenia? Czy brytyjski autor mógł
wiedzieć coś więcej na temat rzekomego życia wampirów? Coś, w co trudno by było
uwierzyć, gdyby nie zostało opisane jako fikcja?
Niedzielne popołudnie zamienia
się w wieczór – pora więc na kolejny spacer ulicami rumuńsko-węgierskiego
miasta, które pomału przybiera jesienne kolory. Będę tym bardziej wytężać wzrok
i słuch w poszukiwaniu czegoś niezwykłego, w co być może trudno od razu
uwierzyć, w świecie, który przyzwyczaił nas do wiary w naukowe fakty i
historyczne daty. Mam nadzieję, że jeśli Drakula znów przemierza Transylwanię,
to wyczuje, że jestem odpowiednią osobą, której może opowiedzieć swoją
prawdziwą historię.
sobota, 14 września 2013
W cieniu Chuck'a Norris'a - podsumowanie drugiego tygodnia w Rumunii.
Drugi tydzień w Rumunii (a pierwszy pracowicie przepracowany wśród kilkulatków) zakończony! I chociaż po Drakuli na razie ani śladu, to uznaję go za udany (nad poszukiwaniami sławnego wampira popracuję w ciągu weekendu, który właśnie się zaczyna). Te kilka dni upłynęły nam (czterem wolontariuszkom pracującym razem w węgierskim przedszkolu) bardzo intensywnie wywołując uczucia takie jak radość i satysfakcja (w chwilach, kiedy jedno z dzieci przestawało płakać dzięki naszym usilnym staraniom, słysząc pierwsze angielskie słówka powtarzane spontanicznie przez czterolatków lub widząc uśmiech na twarzach maluchów, kiedy budziłyśmy je po popołudniowej drzemce), ale również irytacja i zwątpienie (w to, czy damy sobie radę, kiedy dzieci jednak nie przestawały płakać a podczas obiadu stanowczo odmawiały jedzenia). Dlatego też postanowiłam odrabiać codziennie zadanie domowe z cierpliwości i uczyć się patrzeć na zachowanie kilkulatków z większym zrozumieniem. Po ośmiu przepracowanych godzinach nie miałyśmy też już zwykle siły na zwiedzanie miasta, wyjścia do kawiarni i barów, lecz postanowiłyśmy zmobilizować wszystkie siły i jednak nie dopuścić do popadnięcia w wieczorne objadanie się ciastkami i oglądanie filmów. W końcu jesteśmy tu dopiero dwa tygodnie, a to oznacza, że wiele mamy do odkrycia w mieście, w którym być może po zmroku ulicami przechadzają się wampiry. Wczorajsza wyprawa pod osłoną nocy zaowocowała wizytą w barze Moustache, i wieczorem spędzonym w cieniu wąsów Chuck'a Norris'a spoglądającego na nas ze ściany. Jeśli odwiedzicie kiedyś Cluj, zdecydowanie zajrzyjcie do Moustache - Chuck już tam na Was czeka.
![]() |
Nie tylko Chuck Norris może pochwalić się idealnie przyciętymi wąsami. |
Złota historia Rumunii.
Złota, bo od złota się zaczyna i, jak na razie, na złocie kończy. Mogłaby to być ładna metafora lub znak dobrobytu i szczęścia, lecz symbol bogactwa nie przyniósł zbyt wiele radości mieszkańcom tego malowniczego kraju, szczególnie na przełomie XX i XXI wieku. To złoto było powodem, dla którego Rzymianie zapuścili się do Dacji i, w konsekwencji, dali początek narodowi rumuńskiemu 2000 lat temu. To również ten okres bytności mieszkańców cesarstwa na terenie dzisiejszej Transylwanii stanowi kartę przetargową w sporze pomiędzy Rumunami a Węgrami co do prawowitej przynależności regionu do jednego z dwóch krajów. Po wycofaniu się legionów rzymskich z tej części kraju, została ona, w IX wieku, skolonizowana przez przodków dzisiejszych Węgrów, którzy zamieszkiwali ją przez ponad tysiąc lat. Trudno więc powiedzieć, kto ma większe prawo do terytorium. Na razie jednak oba narody, bez względu na to czy tego chcą czy nie, współzamieszkują Trasnsylwanię dzieląc się nią mniej lub bardziej sprawiedliwie. Gdzieś w gąszczu tej historii zgubiło się jednak złoto, a to ono współcześnie wywołuje w Rumunii najsilniejsze emocje. Wszystko za sprawą rumuńsko-kanadyjskiej spółki, która postanowiła wydobywać je w miejscowości Rosia Montana. Nie byłoby w tym jeszcze nic strasznego gdyby nie plan, aby w tym miejscu wybudować największą w Europie odkrywkową kopalnię tego kruszcu (jedna z gór otaczających tę wieś kryje w sobie największe zasoby złota na kontynencie jak również dużą ilość innych cennych pierwiastków). Kopalnia oznaczałaby przesiedlenie ponad 2000 mieszkańców, zniszczenie czterech gór oraz zamienienie okolicznej miejscowości w zbiornik roztworu cyjanków służących do wypłukiwania cennego kruszcu. Rumunia na zawsze już pozbawiona zostałaby fragmentu pięknego krajobrazu. Nad krajem zawisłaby również wizja klęski ekologicznej podobnej do tej, która wydarzyła się w 2000 roku w Baia Mare. Roztwór cyjanku przedostał się wtedy do rzek powodując wyginięcie tysięcy ton ryb. Protesty i kampanie przeciwko realizacji projektu w Rosia Montana trwały od wielu lat, jednak szczególnie przybrały na sile w ostatnich tygodniach, kiedy to ważyły się losy zaakceptowania go przez rumuński rząd. Obecny prezydent kraju stanowczo popiera budowę kopalni i dlatego też, ostatnia nadzieja mieszkańców Rumunii leżała w odrzuceniu planu przez pozostałych polityków. Protesty, które skupiały się nie tylko na niszczeniu środowiska naturalnego i wizji katastrofy ekologicznej, lecz również przewidywały możliwe oszustwo ze strony spółki (jako że niewielki tylko procent wpływów z wydobytego złota zostałby w kraju, a renowacja terenu po zakończeniu prac mogłaby nie dojść do skutku) skłoniły rząd do odrzucenia projektu budowy kopalni. Wygląda na to, że nikt kosztem Rumunii zbyt szybko się nie wzbogaci, mieszkańcy Rosia Montana nadal będą mogli mieszkać w swoich domach, a góry nadal cieszyć oczy miejscowych i turystów. Miejmy tylko nadzieję, że nikt nie zmieni zdania, nawet jeśli określone zasoby złota zmieniłyby właściciela, aby to umożliwić.
A tymczasem w Rumunii...
… pada deszcz….. i gdyby nie stragany pełne arbuzów ułożonych w stosy na ulicy, kolorowych papryk sprzedawanych w ogromnych workach (tak jakby kupowanie ich na kilogramy nie miało wielkiego sensu), jaskrawożółta mamałyga na talerzu, kolorowe stroje Cyganek i barwne powozy konne wyrywające przechodniów z zamyślenia o każdej porze dnia, być może na te kilka dni niepogody kraj zamieniłby się w smutne, szare miejsce. Płaszcz przeciwdeszczowy jest jednak sposobem na to, żeby zamiast oglądać świat przez pryzmat ociekających strumieniami wody szyb - zanurzyć się w palecie wczesnojesiennych rumuńskich barw, nawdychać powietrza nie skażonego spalinami autostrad i zgubić się wśród starych domów, kabli zwisających ze słupów, wałęsających się psich band, spadających liści i zapachu kawy – tym bardziej zachęcającego, że roznoszonego przez coraz chłodniejszy wiatr… Taka jest właśnie Rumunia dla mnie w tej chwili: spadająca deszczem na moją twarz, kusząca zapachami i niosąca obietnicę przygody (być może z Draculą w tle). I właśnie z tej Rumunii, późnym wieczorem, pozdrawiam Was serdecznie!
Czasami trudno znaleźć drogę wśród poplątania rumuńskich znaków. |
"Dawne życie poszło w dal" - ale nie w Rumunii :D |
Transylwania - rumuńskie wieczory po węgiersku.
Poszukiwania Draculi rozpoczęte! W pięknym rumuńskim Cluj-Napoca a węgierskim Kolozsvár na pewno natknę się na jego ślady – przez stulecia musiał pozostawić ich przecież sporo a ja postaram się być uważnym obserwatorem rumuńsko-węgierskiej rzeczywistości w mieście, które przez kilkanaście miesięcy będzie moim drugim domem. Dopiero po przyjeździe tutaj odkryłam, że chyba nie do końca zdawałam sobie sprawę z etnicznego i kulturowego zamieszania panującego w Transylwanii. Pierwszy przyjaciel jakiego tu zdobywam jest Węgrem urodzonym w Rumunii, a kiedy proszę go, żeby zabrał mnie do rumuńskiej restauracji, w której mogłabym zjeść moją ulubioną rumuńską mamaligę, zabiera mnie na jej wersję językową – puliszkę do baru węgierskiego. Przyjechałam tu również po to, żeby w ramach wolontariatu europejskiego pracować w przedszkolu… węgierskim! I uczyć się tego właśnie języka chociaż większość mieszkańców regionu posługuje się zarówno nim jak i rumuńskim – bo tak jest po prostu łatwiej. I chociaż osoby, z którymi rozmawiałam twierdziły, że nie myślą już o historii (a o niej będzie dalej) rozróżniając Węgrów od Rumunów w tej części kraju, to często pomiędzy słowami można wyczytać żal jednych do drugich. O tym jak zróżnicowane kulturowo i językowo jest to miejsce świadczyć może fakt, że na uniwersytetach w Transylwanii można studiować wybierając jeden z tych dwóch języków a listy również dotrą do nadawcy jeśli zaadresowane będą w dwojaki sposób oraz to, że istnieją bary i restauracje węgierskie i rumuńskie – chociaż jeszcze nie nauczyłam się ich rozróżniać. Dracula na pewno pomoże mi zdobyć tę umiejętność tylko… gdzie go szukać? Książka Bram’a Stoker’a oraz historia Transylwanii naprowadzą mnie może na jego ślad. Tym czasem pora na kolację – mamałyga w moim polskim wykonaniu. Do zobaczenia jutro!
Mamaliga - zwyczaj każe, żeby jedząc ją pomyśleć życzenie :) |
Zaproszenie na kolację
…lub na kilka kolacji… A jeśli nadal będziecie głodni… 11 miesięcy to co najmniej 330 wieczorów a tyle właśnie czasu zamierzam spędzić w Transylwanii – części Rumunii, z której pochodzi Drakula. Mam nadzieję, że uda mi się go spotkać (z całą pewnością będę próbować) i usiądziemy wspólnie przy stole żeby porozmawiać o tym, co się tu ostatnio działo i wypić kieliszek rumuńskiego wina. Przyłączycie się?
Subskrybuj:
Posty (Atom)