… pada deszcz….. i gdyby nie stragany pełne arbuzów ułożonych w stosy na ulicy, kolorowych papryk sprzedawanych w ogromnych workach (tak jakby kupowanie ich na kilogramy nie miało wielkiego sensu), jaskrawożółta mamałyga na talerzu, kolorowe stroje Cyganek i barwne powozy konne wyrywające przechodniów z zamyślenia o każdej porze dnia, być może na te kilka dni niepogody kraj zamieniłby się w smutne, szare miejsce. Płaszcz przeciwdeszczowy jest jednak sposobem na to, żeby zamiast oglądać świat przez pryzmat ociekających strumieniami wody szyb - zanurzyć się w palecie wczesnojesiennych rumuńskich barw, nawdychać powietrza nie skażonego spalinami autostrad i zgubić się wśród starych domów, kabli zwisających ze słupów, wałęsających się psich band, spadających liści i zapachu kawy – tym bardziej zachęcającego, że roznoszonego przez coraz chłodniejszy wiatr… Taka jest właśnie Rumunia dla mnie w tej chwili: spadająca deszczem na moją twarz, kusząca zapachami i niosąca obietnicę przygody (być może z Draculą w tle). I właśnie z tej Rumunii, późnym wieczorem, pozdrawiam Was serdecznie!

 |
Czasami trudno znaleźć drogę wśród poplątania rumuńskich znaków. |
 |
"Dawne życie poszło w dal" - ale nie w Rumunii :D |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz