Mamaliga - zwyczaj każe, żeby jedząc ją pomyśleć życzenie :) |
sobota, 14 września 2013
Transylwania - rumuńskie wieczory po węgiersku.
Poszukiwania Draculi rozpoczęte! W pięknym rumuńskim Cluj-Napoca a węgierskim Kolozsvár na pewno natknę się na jego ślady – przez stulecia musiał pozostawić ich przecież sporo a ja postaram się być uważnym obserwatorem rumuńsko-węgierskiej rzeczywistości w mieście, które przez kilkanaście miesięcy będzie moim drugim domem. Dopiero po przyjeździe tutaj odkryłam, że chyba nie do końca zdawałam sobie sprawę z etnicznego i kulturowego zamieszania panującego w Transylwanii. Pierwszy przyjaciel jakiego tu zdobywam jest Węgrem urodzonym w Rumunii, a kiedy proszę go, żeby zabrał mnie do rumuńskiej restauracji, w której mogłabym zjeść moją ulubioną rumuńską mamaligę, zabiera mnie na jej wersję językową – puliszkę do baru węgierskiego. Przyjechałam tu również po to, żeby w ramach wolontariatu europejskiego pracować w przedszkolu… węgierskim! I uczyć się tego właśnie języka chociaż większość mieszkańców regionu posługuje się zarówno nim jak i rumuńskim – bo tak jest po prostu łatwiej. I chociaż osoby, z którymi rozmawiałam twierdziły, że nie myślą już o historii (a o niej będzie dalej) rozróżniając Węgrów od Rumunów w tej części kraju, to często pomiędzy słowami można wyczytać żal jednych do drugich. O tym jak zróżnicowane kulturowo i językowo jest to miejsce świadczyć może fakt, że na uniwersytetach w Transylwanii można studiować wybierając jeden z tych dwóch języków a listy również dotrą do nadawcy jeśli zaadresowane będą w dwojaki sposób oraz to, że istnieją bary i restauracje węgierskie i rumuńskie – chociaż jeszcze nie nauczyłam się ich rozróżniać. Dracula na pewno pomoże mi zdobyć tę umiejętność tylko… gdzie go szukać? Książka Bram’a Stoker’a oraz historia Transylwanii naprowadzą mnie może na jego ślad. Tym czasem pora na kolację – mamałyga w moim polskim wykonaniu. Do zobaczenia jutro!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz